środa, 19 października 2011

Alarm przeciwpożarowy

Ostatnio bardzo się zaniedbalam z moim pisaniem, ale tak jakoś wyszło. Chciałam zamieścić troszkę zdjęć z moich mieszkaniowych zmian, ale zazwyczaj kończyło się na chęciach. Bo albo baterie w aparacie rozladowane, albo jeszcze szczegóły nie dopracowane, albo kabel zaginął, albo tysiąc innych powodów. Kończy się na tym, że dzisiaj zdjęć teżnie będzie. Może next time ...
Wczoraj przeżyłam w pracy alarm przeciwpożarowy i obyłoby się bez nerwów, gdyby nie bezmyślność koleżanki. Usłyszawszy straszny huk alrmu, porwałam torebkę, płaszcz i krzyknęłam, że ja wychodzę, bo nie mam zamiaru się usmażyć w imięwyższych celów, bo kto moje dzieci wychowa?! Szefowa również się pozbierała i wzięłyśmy nogi za pas. Będąc już na schodach usłyszłaśmy kolejną serię syren i wentylatorów. Takiego przyśpieszenia to jeszcze nigdy nie dostałam :) Będąc już w bezpiecznym miejscu okazało się, że uciekłyśmy tylko my, a dwie inne osoby zostały! Capnęłam za telefon i dzwonie, a oni na to że im nikt nie powiedział, że trzeba uciekać! No czy ja jestem głupia, czy to znimi jest coś nie halo! Przecież nikt normalny słysząc alarm, nie czeka na telefon, aż przełożony zadzwoni, żeby uciekać. No brak mi słów. Jeśli mogę jeszcze zrozumieć, że kawaler to w sumie może nie mieć powodu, żeby się ratować, to matki czwórki dzieci nie zrozumiem nigdy!
Na szczęście alarm okazał się pomyłką i wszyscy spokojnie wróciliśmy do pracy :) Ale oczywiście bez spięć się nie obeszło.

1 komentarz:

  1. :))) Ładny mi alarm ;)))
    Co do weny...nie martw się.Mi też jej brak :)

    OdpowiedzUsuń