poniedziałek, 12 września 2011

Ta ostatnia niedziela

Jeśli wierzyć mądrym ludziom w telewizji to wczoraj była ostatnia letnia niedziela. Grzechem byłoby taki dzień zmarnować. Więc wybraliśmy się rodzinnie na wycieczkę (czyt. spacer) do Doliny Kościeliskiej. Krótka była bo ile można iść z wózkiem i małymi brzdącami (zwłaszcza starszym) i słuchać "a daleko jeszcze? ja chce do domu". Mój Panicz dreptał raźnie środkiem drogi, nie zwracając na nikogo uwagi, za to wzbudzjąc powszechne zainteresowanie zmuszając wszelakich turystów do omijania jego niewielkiej osoby. Zbierał także pochwały za wytrwałość, jak również był dawany za przykład marudzącym nieco starszym od siebie turystom.


Po wycieczce nieco zmęczeni i głodni rozpaliliśmy ognisko i smażyliśmy kiełbaski. Ale takie prawdziwe, a nie jakieś tam podróby z grila.






I tak oto zakończyliśmy sezon letnio wakacyjny. Chyba że pogoda jeszcze nas pozytywnie zaskoczy...


Jeszcze na koniec zdjątko mojego nabytku, o którym wspominałam w poprzednim poście. To dopiero początek kolekcji bo zamierzam nabyć całą tę ślicznościową zastawę.


Pozdrawiam wszystkich podczytywaczy.

piątek, 9 września 2011

Straszny tydzień

Strasznie zaczął się ten tydzień i na szczęście już się kończy. Mam nadzieję, że następny będzie lepszy.
U nas w domu chorobowa sztafeta. Zaczęło się od ślubnego, który przyniósł do domu grypę żołądkową. Normalnie on to jak dziecko z przedszkola, wszelkie wirusy przynosi do domu i od niego zaczynają się wszelkie choroby. W poniedziałek razem z nim temperaturę dostał Miś i całe 39,6 kresek. Ślubny już we wtorek był po wszystkim, a Miś dalej 39,6 kresek. W środę pałeczkę przejęła Mysza i cała noc do czwartku była na równych nogach. W czwartek już było po wszystkim, ale oczywiście rozpacz Myszy była wielka, bo szkoła opuszczona. Miś dalej 39,6 kresek. Na szczęście już dziś nie ma temperatury (puk puk w niemalowane) i mam nadzieję, że się nie odnowi bo oszaleję.
Ale na pocieszenie kupiłam sobie cukiernicę i mlecznik urody cudnej (zdjęcia sobie zamieszczę później), z zamiarem zebrania całgo serwisu obiadowo-kawowego.


A to jest mój Miś również urody cudnej :). Przepraszam za brak skromności, no ale przecież czy istnieje jakaś matka, która by swojego dziecka nie uwielbiała? :)


piątek, 2 września 2011

Tatry

Cóż możebyć piękniejszego, niż nasza ojczysta przyroda. Prawdą jest, że cudze chwalicie, swego nie znacie. Dopiero w górach człowiek widzi potęge Boga i staje się wobec niej pokorny.

Ciche, mistyczne Tatry, owe wieczne głusze
zimowych, śnieżnych pustyń, owe zapadliska ,
niedostępne wśród złomów, gdzie jeden się wciska
mrok i gdzie wicher końcem swych skrzydeł uderza
z głuchym jękiem, jak końskie na polu kopyto,
uderzające w zbroję martwego rycerza:
ty, pustko, w siebie wołasz błędną ludzką duszę...

Ty, pustko nieskalana, kędy myśl człowieka
w dumną, zimną samotność wolno się odwleka,
jak lew ranny w pieczarę zapadłą i skrytą;
ty, pustko nieskalana, gdzie się dusza rzuca
zmęczona i ponura, by z krwi chłodzić płuca,
oczy myć z kurzu, ręce ogartywać z błota...

O Tatry! Jakże drogą jest wasza martwota!
Ten chram, kędy ofiarę niezmiernemu Bogu
odprawia wiatr u skały lodowej ołtarza,
a tej mszy słucha turni zwieszonych milczący
tłum i białego lasu przepastna ciemnota,
i kędyś uczepiony na szczytowym rogu
blask wschodzącego słońca, co lody rozżarza,
na kształt lampy ofiarnej, u stropu wiszącej!...

A kiedy się gwiazdami zaświecą przestrzenie
wiekuistego nieba i nieprzeniknione
zejdzie na ziemię nocy zimowej milczenie:
wówczas mi się wydaje, ze już lat tysiące
ubiegły, że już życie dawno pogrzebione
i że jest to dusz ludzkich, dawno niepamiętnych,
dusz do szału zuchwałych, do szaleństwa smętnych,
uroczysko grobowe, senne i milczące.

K. Przerwa-Tetmajer


























czwartek, 1 września 2011

Wielki dzień!

Dzisiaj jest historyczny dzień. Nie tylko z racji rocznicy wybuchu wojny, ale dla mnie przede wszystkim dlatego, że moja starsza latorośl poszła pierwszy raz do szkoły. Jestem dumna z mojego pierwszaka. Przeżyłam dzisiaj także małe de ja vue. Weszłam do MOJEJ szkoły i patrzę, a tam się prawie nic nie zmieniło od ponad 20 lat, jakbym cofnęła się w czasie. Uświadomiłam sobie również, że się starzeje a przecież tak niedawno (według mnie, bo oczywiście nie według kalendarza) ja tam chodziłam. Moje dziecko było bardzo szczęśliwe że nareszcie nastał TEN dzień. Mnie za to do teraz z nerwów głowa boli, bo oczywiście najbardziej pierwszy dzień w szkole to przeżywają mamuśki. Ale muszę się też do czegoś przyznać :) Przechytrzyłam system oświaty, no może nie tak całkiem ale troszeczkę. Moja córa poszła do pierwszej klasy bez zerówki i bez przedszkola tylko na podstawie opini poradni pedagogicznej.

A oto moja dumna i bardzo szczęśliwa pociecha :)



I juz trochę znudzona czekaniem na wyjście do szkoły :)



Pozdrawiam wszystkich podczytywaczy.