Wiele razy słyszymy o przerzucaniu odpowiedzilności na innych w sytuacjach trudnych, lub potencjalnie niebezpiecznych. Powstała nawet ostatnio taka akcji zwykły bohater, czy coś podobnego. Zawsze się nam wydaje, że my to byśmy zareagowali inaczej i nie pozostali obojętni.
W sobotę byłam uczestnikiem (wraz z mamą) trudnej sytuacji, a uczestnikiem drugiej był mój ślubny również z mamą. I tu doznałam lekkiego szoku. Ale do rzeczy i po kolei.
Wieczorem wracając do domu samochodem, zobaczyłam dwóch mężczyzn wsiadających do samochodu. Jeden z nich na pewno był pod wpływem alkoholu i to dosyć mocnym wpływem, natomiast, co do drugiego miałam pewne wątpliwości. Nie wiem czy jego chwiejny krok wynikał z opierającego sie na nim współtowarzysza, czy może sam również był pod pewnym wpływem. Jednak nie mając pewności, zatrzymałam się kawałek dalej na poboczu, żeby szanowny delikwent przejechał sobie obok mnie, abym jadąc za nim mogła zaobserwować jego zdolności do kierowania samochodem. Na co moja mama, zreagowała dość nerwowo, że jadę z dziećmi i żebym się nie narażała. Szczerze mówiąć nie wiem czym mogłam się narazić, ale pod wpływem ogólnie napiętej sytuacji i nacisków ze strony mamy odjechałam, pozostawiając niepewnego delikwenta w tyle. Teraz zapewne w przeciwieństwie do niego, ja mam moralniaka:(
Druga sytuacja miała miejsce ok godziny później. Przed moim domem na chodniku leżał człowiek. Z sąsiedzkiego doświadczenia wiemy, że był pijany, jednak równie dobrze mogło mu się coś stać. Moja mama wyjeżdżając z domu z moim ślubnym, zauważyła go, jednak znów kierowana bliżej nie okreslonym powodem nie zadzwoniła po żadne służby. Jednak na szczęście zatrzymał się inny samochód i poratował nieszczęśnika. Tę historię znam z opowiadania mojego męża, bo tym razem na pewno nie umyłabym rąk.
Dlatego przy tej okazji chcę podczytywaczom przedstawić historię małej dziewczynki, potrzebującej pomocy. Gdyż nigdy nie można przerzucać odpowiedzialności na innych, gdyż wszystko, czego jesteśmy świadkami nas również dotyczy.